mexico city

Zamieszanie na lotnisku, wybebeszony bagaż i niezbyt fajny kurs dolara do peso. Taksówka z lotniska zawozi nas do Hostal de Montejo przy Bahia de Montejo 79. W drzwiach wita nas Aaron który jest jak bank informacji. Opowiada o sytuacji w Chiapas, o napadach na przyjezdnych i pyta sie czy w Polsce mamy króla. Jest zdziwiony że nie... no cóż, nas to nie dziwi... Wymieniamy kasę w mieście, a przy okazji muszę zostawić odcisk palca. Obok tablica ze zdjęciami poszukiwanych bandziorow, nieco dalej uzbrojony policjant. Kilka metrow dalej następny, na sasiedniej ulicy znow kilku i tak w całym mieście. Broń krótka, automaty, strzelby, kamizelki kuloodporne...
Komunikacja super, tanie metro za 3 peso a busy trzeba łapac na ulicy bo nie ma przystanków. Wsiadasz, płacisz 10 peso i jedziesz bez biletu...



Odbijamy 50 km by dotrzeć do Teotihuacan, "miejsca gdzie narodzili sie bogowie". Aztekowie poszli sobie gdzieś wiele lat temu i nikt nie wie dokąd... Łazimy więc po wyludnionym starożytnym mieście nagabywani przez sprzedawców pamiątek.







Piramida Słonca jest niesamowita... Generalnie cały kompleks jest dobrze wpasowany w otaczajacy go krajobraz. Nachylenie ścian piramid podobne do otaczajacych je gór... Szerokie ulice, rozległe place...Musiało to być dobre miejsce do życia. No może nie dla wszystkich, bo Aztekowie podobno riezali na ołtarzach jeńcow wojennych i branke w dużych ilościach by słońce moglo nadal żyć. Tak naprawdę to chodziło pewnie o utrzymanie władzy kapłanów pod przykrywką religijnych ofiar, ale któż to wie?

Komentarze