jak nie trudno, to nudno

Późnym popołudniem, hm... a w zasadzie to wczesnym wieczorem, zostawiamy Swifta na campingu i wyruszamy szosą w kierunku Preikestolen. Szukamy po drodze miejsc gdzie można by ewentualnie rozbić "na dziko" namiot, ale teren jest wyjątkowo trudny... Po godzinie docieramy do punktu, gdzie powinien zaczynać się szlak. Wokół cisza, ogromne świerki i ...radiowóz. Uśmiechnięty policjant wskazuje nam kierunek i informuje że powinniśmy wrócić przed zapadnięciem zmroku.
Po godzinie marszu przez las spotykamy wracającą rodzinkę rodaków, którzy na przemian odradzają dalszą wędrówkę (już jest za późno - starsze pokolenie), a młodsze pokolenie zachęca (dacie radę!). No to idziemy, skoro zupełnie ciemno robi się ok 1.00 to faktycznie damy radę. Na szlaku nie ma już nikogo, słychać tylko szum lasu, własny oddech i stukot kamieni osuwających się spod naszych butów. Mijamy niewielkie stawy które wyglądają jak z bajki w szarówce kończącego się dnia, wspinamy się po olbrzymich głazach zalegających rozpadliny i wychodzimy na płaskowyż niby zastygłej jak lawa, litej skały kończącej się linią horyzontu... Robi się coraz później i... ciemniej. Przed nami kolejne skalne wzniesienie. Ile jeszcze do celu? A cholera wie, może za tą skałą, a może za następną. Już 12.00. Za godzinę zrobi się zupełnie ciemno...Dobra, przecież nie chodzi o to by gnać do celu, ale by cieszyć się drogą. Wracamy... Kurde, nie widać już malowanych na głazach oznaczeń szlaku, na szczęście widać piramidki z kamieni które są pozostałością starego, pokrywającego się z tym obecnym. Ale w lesie już nie... Rozpalam małe ognisko, bo i chłód zaczął doskwierać. Wyciągam komórkę i... latarka! W komórce jest latarka! No to idziemy, nie będziemy tu czekać do rana za światłem...

Wybierając się na szlak nie wiedzieliśmy że do przejścia jest 16 km. Latarki, kompas, jedzenie, ciepłe ubrania - wszystko to zostało w namiocie na kempingu. Ale dzięki temu mogliśmy doświadczyć nocnej wędrówki po górach, gasić pragnienie wodą z potoków, oglądać podnoszącą się i pełznącą pośród drzew nocną mgłę wśród totalnej, przygniatającej ciszy...



Wybraliśmy się tam ponownie już za dnia. Okazało się że przeszliśmy prawie całą trasę, do celu zabrakło może 100 metrów :)




Jeden z tuneli wykutych w skałach. Ten ma długość 1 km i jest częścią 24 kilometrowej krętej, górskiej drogi łączącej położoną na końcu Lysefiordu osadę Lysebotn z resztą świata. Zimą droga jest zamknięta i można dostać się tam jedynie promem... Nie narażaliśmy Swifta na taki stres by przejechać tą trasą, tym bardziej że miał pęknięty tłumik, jak się później okazało... Wystarczyło wrażeń po poprzednich, przez które trzeba było przejeżdżać co kilkadziesiąt kilometrów.

Komentarze